Jak powszechnie wiadomo na Syberii czasami bywa zimno. Pomna
tego faktu wzięłam się dziś za uszczelnianie okna – dokumentnie i na amen, bez
możliwości otwierania przez najbliższe 8-9 miesięcy.
Zaczęłam o 15 (wcześniej, w ramach zajęć ogólnorozwojowych, biegałam z
taczką wywożąc chwasty i pieliłam truskawki) - i to był błąd numero uno.
Wyposażona w ten zestaw narzędzi...
...miałam za zadanie zapchać te oto szpary...
...taką oto watą wielorazowego użytku.
I tak przy pomocy drewnianej szpatułki i metalowej linijki upychałam i zapychałam, ubijałam i wciskałam przez następne... 4 godziny (postanowiłam bowiem dołożyć WSZELKICH starań, żeby najbliższej zimy marznąć jak najmniej).
Zabawa trwałaby pewnie dłużej, ale zrobiło się ciemno (uff). Błąd logistyczny numero duo - musiałam do 21 czekać na gospodarza, żeby opatulone przeze mnie okno zamknął (poszedł w ruch m.in. młotek i wiertarka...).
I już pół godziny później mogłam przystąpić do dalszej akcji - niestety nadal było to utykanie białych kłaków...
...chociaż, w ramach urozmaicenia, również torebek na drugie śniadanie. Jak szaleć, to szaleć.
Już po 3 godzinach...
TA-DAM!
I jeszcze tylko pół godzinki tańca z taśmą klejącą i nożycami...
...i można podziwiać efekt końcowy. Ok. 2 w nocy opadły czerwone zasłony - zakończyłam występy (ze względu na położenie mojego pałacu i okna oraz pełną iluminację w pokoju, pół wioski mogło podziwiać moje okienne wygibasy... Na szczęście mogli też spać). Spostrzegawczy pewnie zauważyli, że jest to okno skrzynkowe i, mimo niewątpliwego zacięcia i determinacji, uporałam się jedynie z jego połową... Nie muszę też chyba wyjaśniać, że w domu jest jeszcze sporo okien... Przez najbliższy tydzień mogę jednak sobie na to gwizdać - 15 stopni i słońce!:) [tylko z wietrzenia nici...]